wtorek, 28 sierpnia 2012

Szafot


Gdy już ludzkość ostatecznie zrozumie, kto jej największym wrogiem, a następnie zapuka do moich drzwi, weźmie i zaprowadzi na prowizoryczny szafot (najbliższe dobre miejsce - pod kościołem, w parku JP2; chyba, że byłoby naprawdę dużo publiczności - wtedy tor Służewiec), przygotuje jakiś satysfakcjonujący mechanizm egzekucyjny i - kilkakrotnie proszona - pozwoli na jakieś zwięzłe ostatnie słowa, powiem jej:
 - Wszystkiemu winien jest pies.

piątek, 17 lutego 2012

Całe to zamieszanie wokół acty spowodowało, że nagle wszyscy zapragnęli więcej aktywnego uczestnictwa narodu we władzy. Na szczęście zaraz przyszedł też temat referendum w sprawie ustawy emerytalnej i wspomniani wszyscy otrzymali naoczny przykład, że trudno o tępszą, bardziej skorumpowaną i krótkowroczną władzę niż szeroka publika.

Często się zastanawiam, jakim cudem ludzkości udało się osiągnąć jakikolwiek rozwój technologiczny, lub chociaż przetrwać.

wtorek, 24 stycznia 2012

Demokracja

Dzięki badaniom z użyciem modeli teoretycznych odkryto ostatnio, że impuls do podejmowania decyzji w sposób demokratyczny jest w zasadzie tak stary jak ludzkość. Już bowiem żyjący w plemionach (bądź stadach, jeśli wolimy je tak nazwać) praludzie potrafili w czasach wielkiego głodu zachowywać się zupełnie demokratycznie. Otóż w stadzie formowała się większość, która podejmowała decyzję o podziale grupy na jedzących i jedzonych, następnie przydzielała role (jedzący - większość, jedzeni - mniejszość) i wprowadzała wspólnie ustalone zarządzenia w czyn. Ci, którzy się przeciwstawiali naturalnie stawali się wrogami przyjętego porządku (a więc terrorystami lub przestępcami) i ich istnienie zostawało zdelegalizowane. Zadziwiającym zbiegiem okoliczności działo się to w tym samym czasie, co decyzja o zjedzeniu mniejszości, można więc było połączyć przyjemne z pożytecznym i zjeść również wspomnianych wywrotowców.

Tak oto widać, że demokracja i poszanowanie prawa są cechami ludzkimi od zarania dziejów.

wtorek, 20 grudnia 2011

Historia Królestwa Bałamątku, cz. 1

Czas może, by napisać coś więcej o Bałamątku. W końcu historia jego secesji od Polski jest jedną z najpiękniejszych opowieści patriotycznych ostatniego wieku, mimo, że udaną. Jak wspomniano wcześniej, za czasów obecności w RP możliwości turystyczno-ekonomiczne Bałamątku oraz sąsiadujących z nim miejscowości nie były w pełni wykorzystane. Ot, parę osiedli domków na sprzedaż/wynajem w Dębinie, jednakże cały prawdziwy ruch zbierały bardziej przystosowane turystycznie Rowy, czy nawet malutkie Poddąbie. Wszystko to do czasu, aż w Bałamątku pojawił się wizjoner, który dostrzegł ogromny potencjał samego Bałamątku, jak też sąsiadujących z nim miejscowości, zaplanował potrzebną infrastrukturę, wyliczył potrzebne środki, aż wreszcie, z gotowym planem, zgłosił się do urzędu gminy Ustka . Ponieważ informacja o niepodległości Królestwa Bałamątku obiegnie media nie wcześniej niż za parę miesięcy, a tożsamość wspomnianego wizjonera nie jest publicznie znana, powstrzymamy się na razie od jej zdradzenia - tajne służby, np. polskie, mogłyby pokusić się o atak personalny. Tajemniczego wizjonera będziemy więc nazywać Panną X (jako powód  takiego pseudonimu można przytoczyć znany fakt, że tajemnica oraz niezamężne kobiety jako obiekty seksualne przyciągają publiczność).
   Panna X nie została w urzędzie gminy Ustka potraktowana poważnie - niższe instancje odrzuciły projekt nie obejrzawszy go, zaś pani wójt odmówiła spotkania. Posławszy więc na odchodnym list do premiera, spróbowała Panna X stworzyć polityczny ruch oddolny - powiedziała mieszkańcom o forsie. Zbierała osobno mieszkańców każdej wsi jako potencjalny inwestor i pracodawca (a trzeba dodać, że faktycznie miała trochę grosza) i snuła opowieści o przyszłej wielkości całego regionu, jeśli tylko się ów region zbierze, zewrze i zainwestuje sam w siebie.
   Przedsięwzięcie ruszyło mozolnie. Żeby inwestycje miały jakiekolwiek szanse powodzenia, powołano do ich wykonania spółkę Balax, która z kolei utworzyła kilkanaście spółek celowych, mających zajmować się poszczególnymi projektami. Gdy wstępne projekty były gotowe, należało ujednolicić stan posiadania gruntów inwestycyjnych, tzn. przejąć je od rozproszonych właścicieli. Ponieważ owa wielka inwestycja (możemy nawet nazywać ją Inwestycją) miała charakter nie tylko biznesowy, ale również społeczny, skupowano od właścicieli grunty po obniżonej cenie rynkowej, płacąc udziałami w Balaksie. Niestety, duża część drobnych posiadaczy ziemskich (a i kilku większych) postanowiła zarobić lepiej od innych, wstrzymali się więc ze sprzedażą swych ziem, pozwalając sąsiadom najpierw sprzedać swoje. W ten sposób, po pewnym czasie, teren pod daną inwestycję (np. dwanaście hektarów pod park rozrywki) był niemal gotów, jednak wycięte z niego było kilka małych (półhektarowych, czasem mniejszych) działeczek, co zamiast placu czyniło zeń labirynt. Oczywiste było, że bez wykupu tych kilku działek parku się zbudować nie da, a na kupno działek dotychczasowych poszło już tyle potencjalnych pieniędzy, że bardzo kosztowne byłoby przeniesienie inwestycji w bardziej przyjazny rejon. Trzeba więc było płacić cwaniaczkom dwa-trzy razy więcej i mieć nadzieję, że mściwi sąsiedzi zatłuką ich kiedyś szpadlami.
   Pomimo takich obstrukcji Inwestycja już niedługo miała nabrać impetu - odpowiednie grunta zgrupowano w końcu w odpowiednich rękach, zaczęto umawiać firmy budowlane, złożono w urzędach podania o odpowiednie pozwolenia - i właśnie w tym ostatnim zakresie pojawiła się przykra niespodzianka. Okazało się, że plan nie przewiduje takich obiektów i nic się z tym nie da zrobić. Trudno było wręcz dowiedzieć się, jaki oraz czyj plan. Padały nazwiska kilku wójtów, sołtysów, pracowników administracyjnych, wreszcie wojewody Stachurskiego, jednak nigdzie nie znajdowano właściwego wyjaśnienia.
  Na plus całej tej sytuacji policzyć można fakt, że Panna X - posiadająca rzadką w Polsce umiejętność rozmawiania z urzędnikami bez zrażania ich do siebie - zaskarbiła sobie sympatię wielu osób w administracji, rzec by nawet można, że z niektórymi się zaprzyjaźniła. Dopiero od nich, pomniejszych pracowników wielkich urzędów - rzec by można: szczurów urzędowych - dowiedziała się, że dyrektywa niedopuszczająca znaczniejszego rozwoju infrastruktury turystycznej we wsiach pomiędzy Poddąbiem a Rowami przyszła aż z Warszawy.
  "Relikt popisowski", natychmiast pomyślała Panna X, gdyż spotykała już podobne dyrektywy zgodne z idiosynkrazjami oraz prywatnymi agendami zarówno pseudokonserwatywnych jak i konserwatywnych polityków populistycznych. Przyjaciele z Pomorskiego Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku poinformowali ją jednak, że - choć wszelkie dowody na piśmie już dawno zniszczono - dyrektywa przyszła z Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w czerwcu 2009.

Dalszą część zawiłej i obrazoburczej historii wyzwolenia Bałamątku opublikujemy wkrótce.

sobota, 17 grudnia 2011

Hierarchia społeczna a w nosie dłubanie

 Siedzą.

Dłubią wszyscy, bo co tu i nie dłubać? A jak tu nie dłubać? Ale dłubać też nijak, bo w końcu nie wypada. Więc dłubią, acz ukradkiem. Wszyscy siedzą, wszyscy dłubią, a wygląda jakby nikt nie dłubał (choć wciąż wszyscy siedzą). Choć to w sumie zależy dla kogo. Co i rusz jeden siedzi, patrzy, odwraca wzrok i nagle widzi, widzi drugiego, jak w nosie dłubie z całą odrażającą dłubliwością. To ten jeden, co widzi,  sam tym bardziej się mityguje, gdy widzi, jak to łatwo zobaczyć, a tym bardziej ukradkiem dłubie, a tym bardziej niby że nie dłubie, a jak sobie dłubnie czasem. Na nim jednak upokarzająco spoczął na chwilę wzrok trzeciego, dostrzegając nikczemne a pokątne jego ruchy, i z całą surowością już ów trzeci wpatrywać się weń zaczął. Więc i ten na trzeciego wzrok swój z całym ciężarem i z całą drobiazgowością skierował - i nic. Trzeci jak siedział, tak siedzi, tylko sroży się, gdy patrzy, a patrzy czas cały. Tak bez przerwy patrzy, że pierwszy nawet się poddłubywać przestał, no bo jakże tu, pod takim wzrokiem...? Wstyd i samobójstwo.

Wszsyscy wzajem pilnowali się różne przy tym inne rzeczy czyniąc, jako to rozmawiając, poczęstunkiem delektując się lub kawę pijąc, tym się jednak zajmować niekoniecznie potrzeba. Przede wszystkim bowiem czuwali ci dłubacze, i dłubali czuwacze, i nic innego tak wielkiej wagi dla wartości ich jako ludzi nie miało. Niektóren z dłubaniem swym krył się tak niewprawnie, bez gracji ni wrażliwości, że wszystkich wzrok oburzony przyciągał, i nikt o takim sądzić dobrze prawa nie miał. A innego już kilku tylko widziało, gdy chusteczką twarz niby z wilgoci ocierając, zręcznymi, z dawna ćwiczonymi ruchy nos sobie świdrował. W takiej więc hierarchii przebywali, że kto kogo przy czym zobaczył, tego z całą pewnością mógł nie szanować, a kogo nie zobaczył, tego podejrzewać musiał jedynie (i drżał ze strachu, gdyż sam przy rzeczach niegodnych widzianym mógł być, nie przez tego przez siebie widzianego, gdyż temu z pewnością bystrości brakowało, lecz przez niewidzianego, niezłapanego, nieuchwytnego - tak więc przed nim niejako zawczasu, w imię braku nadziei, korzył się w duchu).

A jeden taki musiał być, którego żaden inny przy w nosie dłubaniu nie spostrzegł. On wszystkich widział, wszystkich oceniał i wszystkich znał. On królem był nienazwanym wszystkich dłubaczy. Nie mógł jednak prawdziwej sprawować władzy, ponieważ, choć widział, kto co robił, nie widział, co kto widział, a dopiero wtedy pogrywać mógłby drobniejszymi przywidzeniami i pełną kontrolę mieć nad współdłubcami. Pierwszym był, ale wśród równych.

czwartek, 10 listopada 2011

Gady w Królestwie Bałamątku

W Królestwie Bałamątku zapanowały dziwne czasy, którym winne niewątpliwie były gady. Węże węszyły po jaskiniach, żółwie chowały głowy w piasek, zaś krokodyle przestały polować. Siedziały tylko zanurzone w wodzie i wystającymi ponad jej poziom oczkami wgapiały się w zwierzęta przybywające do wodopoju oraz Niemki, które opalały się topless na plaży. Zapytać można: gdzie w tym czasie byli Niemcy, że nie bronili swych kobiet przed lubieżnie załzawionymi oczyma łuskowatych? Ano wesołe niemiaszki przesiadywały całymi dniami w słynnych bałamąckich kasynach, dzięki którym na ową bananową monarchię mówi się czasem "przypolskie Las Vegas" - co ciekawe, dwa największe kasyna nazywają się "Las Wegas" i "Las Pegaz", co elegancko wpisuje się w starą polską tradycję pierdolenia różnych nazw.

Zapewne niektórym nasuwa się pytanie, skąd nad Bałtykiem (Królestwo Bałamątku znajduje się w okolicy Słowińskiego Parku Narodowego, pomiędzy Ustką a Rowami, i dzieli na trzy obszary administracyjne: Dębina, Bałamątek Właściwy wraz z Objazdą oraz Machowinko, które, z uwagi na panujący tam aktualnie trend, ma zostać przemianowane na Machopiwko) biorą się krokodyle. Odpowiedź aż razi swą prostotą: nawieziono ich. Od kiedy, w marcu br., Królestwo Bałamątku ogłosiło swą niepodległość od Rzeczypospolitej Polskiej (która tylko dlatego nie użyła wojska do okupacji Bałamątku, że a) dano jej do zrozumienia, że straszliwy sekret kryjący się pod wysepką na jeziorze Gardno może zostać ujawniony, oraz b) fakt ogłoszenia przez Bałamątek niepodległości nie został upubliczniony), kierują nim iście noeistyczne zapędy i sprowadza na swoje tereny niewielkie ilości przeróżnego zwierza. Tak więc gdy mowa jest o bałamąckich wężach, może chodzić nie tylko o zaskrońce, ale także grzechotniki, dusiciele lub padalce, formalnie będące jaszczurkami, zaś podróżując przez słynne bałamąckie łąki (zwłaszcza w rejonie Machowinka) napotkać można żyrafy, jaki, oposy, zebry czy nawet tygrysy, czasem zdechłe, bo klimat nie służy.

Wracając do Niemców, stali się oni solą w oku Jana Olecha, burmistrza Ustki, według nieformalnych źródel obwinianego przez Donalda Tuska i Grzegorza Schetynę o utratę rdzennie polskiego Bałamątka, ponieważ w jego (Bałamątka) polskich czasach ani im (Niemcom) się śniło masowo tam przyjeżdżać. Gminy podupadały, będąc tak blisko morza, a jednak (poza Dębiną) go pozbawionymi. Teraz jednak, dzięki sprawnemu systemowi zarządzania tłumem Królestwo Bałamątku może poszczycić się ponad tysiącem zagranicznych turystów rocznie (dane z okresu 2011-2011), a przeciętna suma zostawionych przez turystę podczas pobytu pieniędzy jest dwukrotnie wyższa niż w pobliskich gminach polskich, głównie dzięki rewolucyjnemu pomysłowi króla, by zgrupować dużą liczbę tzw. jednorękich bandytów i w ten sposób stworzyć największe w tej części świata centrum hazardu, który w Bałamątku jest całkowicie legalny, ale też wysoko opodatkowany. Efektem tego wszystkiego Bałamątek jest typowany przez wiedzących o jego istnieniu ekspertów na turystyczną stolicę północnej Europy Środkowo-Wschodniej w roku 2015 oraz na gospodarza letnich igrzysk olimpijskich w roku 2036, co (znów według nieformalnych źródeł) wywołuje w burmistrzu Ustki nagłe ataki nieopanowanej agresji.

Wracając do bałamąckich gadów, nie mają się one dobrze. Okoliczni mieszkańcy twierdzą, że gadom odpierdoliło. Problemowi zaradzić może tylko słynna w tych okolicach Maria, dla przyjaciół Marysia. Kim ona jest? O Marysi mówią, że to miejscowa dobra dusza, ksiądz w spónicy - kto ma problem, temu Marysia zawsze pomoże, a jak nie pomoże, to chociaż powspółczuje i zaproponuje "macho winko", bądź ostatnio "macho piwko". Nie wiedzieć tylko czemu ludzie wciąż zakładają, że rodzice Marysi nie żyją, a ona sama ma jakąś predylekcję do niskich ludzi w dużych ilościach.

Jedno jest pewne: w najbliższym czasie Marysia zmierzy się z problemami bałamąckich gadów i w tym trudnym zadaniu będzie potrzebowała każdej możliwej pomocy. Jeśli więc zechcieliby państwo wspomóc ją niewielkim datkiem, prosimy wysłać sms "SIEDMIU KRASNOLUDKÓW" na numer 3872 lub zarejestrować się i dokonać wpłaty w serwisie http://superporno.gov.bl/

Będziemy starali się informować Państwa na bieżąco o rozwoju sytuacji gadów w Królestwie Bałamątku.

czwartek, 11 sierpnia 2011

Le wiadomości ekonomiczne i inne chujki.

Kiedy Grecja mierzyła się z widmem natychmiastowego bankructwa, inwestorzy tracili zaufanie do wszystkich rynków wschodzących, więc rykoszetem obrywała i złotówka (a Chiny to nie rynek wschodzondzy?). Gdy wraz z Włochami, Hiszpanią i Portugalią przed widmem bankructwa stawiano Unię Europejską, rykoszetem, jako jej część, obrywała Polska, takoż i złoty. Kiedy poleciały Stany oraz ichni dolar, znów rykoszetem obrywa złotówka. Dziękować Bogu, że inflacja dolara mozambijskiego nie powoduje rykoszetowej inflacji złotego.

*
Andrzej Lepper na 90% nie żyje. Koroner po wielu profesjonalnych testach stwierdził, że z całą pewnością nie reaguje na szturchanie. Czy to znaczy, że Balcerowicz może wrócić?

Btw mam takie dziwne przypuszczenie, że dostawszy władzę, rzeczony Balcerowicz byłby w stanie rozwiązać problem polskiego długu w ciagu zaledwie kilku ciężkich lat. Europejskiego tylko odrobinę dłużej. Muszę jednak przyznać, że mówi teraz przeze mnie wiara, nie racjonalny pogląd.

*

Ostatnio mam w głowie masę rzeczy z szerokiego spektrum humanistycznego, a nie tylko te głupie rynki, ale kiedy mam czas oraz siłę by przysiąść i coś napisać, niewiele w owej głowie pozostaje, tak więc tym razem wiadomość dość przypadkowa. Ale też te rynki (głównie nasz) naprawdę ciekawe - dzisiaj zaczęło się od wielkich wzrostów, a skończyło na bardzo interesujących spadkach. Nie miałem czasu poanalizować, ale w kwestii znaczenia dnia dzisiejszego dla rynków międzynarodowych rysowałbym analogię do chuja wbitego w jabłoń - z czasem może dowiemy się, o co chodzi, ale na razie za wcześnie, by cokolwiek mówić.

*
P.S.: Następna przygoda Artura Krzykadełki mogłaby dotyczyć giełdy. Pies Skafander zostałby foreksowym Market Makerem (rozróżnienie pomiędzy brokerami MM a ECN) i trzepałby kasę z zerowania swoich klientów. Sam Krzykadełko zostałby profesjonalnym oszustospekulantem, takim, na jakiego niektórzy kreują tajemniczego Don Patro. Tytuł książki: "Artur i Maszyna do Robienia Pieniędzy", wydawnictwo W.A.C., należy spodziewać się w empikach w lutym 2012 (jeśli jeszcze świat będzie istniał).

P.S.2: Wulgaryzmy mnie pochłaniają. Bez nich wypowiedź (własna) wydaje mi się ugrzeczniona, ocenzurowana, nieszczera [wstyd przyznać, ale ostatnio myślę często za pomocą chujów i kurew - jeśli bez gniewu i autoironicznie (a przynajmniej autotelicznie), to brzmią wesoło, poniekąd poetycko]. Stąd konieczność dodania chujków w tytule, by uniknąć pretensjonalności. A 'le' to taki żarcik z mejnstrimem, który nie uważa się za mejnstrim (przy okazji, ów wyraz tak istotny - mejnstrim -  chyba powinniśmy zaadaptować w takiej rodzimej pisowni, gdyż stał się on zbyt mejnstrimowy, by doń używać obcej wymowy; w końcu niemal wszystkie używane przez nas wyrazy kiedyś były obce).