sobota, 17 grudnia 2011

Hierarchia społeczna a w nosie dłubanie

 Siedzą.

Dłubią wszyscy, bo co tu i nie dłubać? A jak tu nie dłubać? Ale dłubać też nijak, bo w końcu nie wypada. Więc dłubią, acz ukradkiem. Wszyscy siedzą, wszyscy dłubią, a wygląda jakby nikt nie dłubał (choć wciąż wszyscy siedzą). Choć to w sumie zależy dla kogo. Co i rusz jeden siedzi, patrzy, odwraca wzrok i nagle widzi, widzi drugiego, jak w nosie dłubie z całą odrażającą dłubliwością. To ten jeden, co widzi,  sam tym bardziej się mityguje, gdy widzi, jak to łatwo zobaczyć, a tym bardziej ukradkiem dłubie, a tym bardziej niby że nie dłubie, a jak sobie dłubnie czasem. Na nim jednak upokarzająco spoczął na chwilę wzrok trzeciego, dostrzegając nikczemne a pokątne jego ruchy, i z całą surowością już ów trzeci wpatrywać się weń zaczął. Więc i ten na trzeciego wzrok swój z całym ciężarem i z całą drobiazgowością skierował - i nic. Trzeci jak siedział, tak siedzi, tylko sroży się, gdy patrzy, a patrzy czas cały. Tak bez przerwy patrzy, że pierwszy nawet się poddłubywać przestał, no bo jakże tu, pod takim wzrokiem...? Wstyd i samobójstwo.

Wszsyscy wzajem pilnowali się różne przy tym inne rzeczy czyniąc, jako to rozmawiając, poczęstunkiem delektując się lub kawę pijąc, tym się jednak zajmować niekoniecznie potrzeba. Przede wszystkim bowiem czuwali ci dłubacze, i dłubali czuwacze, i nic innego tak wielkiej wagi dla wartości ich jako ludzi nie miało. Niektóren z dłubaniem swym krył się tak niewprawnie, bez gracji ni wrażliwości, że wszystkich wzrok oburzony przyciągał, i nikt o takim sądzić dobrze prawa nie miał. A innego już kilku tylko widziało, gdy chusteczką twarz niby z wilgoci ocierając, zręcznymi, z dawna ćwiczonymi ruchy nos sobie świdrował. W takiej więc hierarchii przebywali, że kto kogo przy czym zobaczył, tego z całą pewnością mógł nie szanować, a kogo nie zobaczył, tego podejrzewać musiał jedynie (i drżał ze strachu, gdyż sam przy rzeczach niegodnych widzianym mógł być, nie przez tego przez siebie widzianego, gdyż temu z pewnością bystrości brakowało, lecz przez niewidzianego, niezłapanego, nieuchwytnego - tak więc przed nim niejako zawczasu, w imię braku nadziei, korzył się w duchu).

A jeden taki musiał być, którego żaden inny przy w nosie dłubaniu nie spostrzegł. On wszystkich widział, wszystkich oceniał i wszystkich znał. On królem był nienazwanym wszystkich dłubaczy. Nie mógł jednak prawdziwej sprawować władzy, ponieważ, choć widział, kto co robił, nie widział, co kto widział, a dopiero wtedy pogrywać mógłby drobniejszymi przywidzeniami i pełną kontrolę mieć nad współdłubcami. Pierwszym był, ale wśród równych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz