piątek, 19 lutego 2010

Teksty

Kolejna fala zbucowienia.

Cały czas nie wiem, jak się odnaleźć w niezliczonych masach tekstów, które zostały wyprodukowane (i produkowane są cały czas). Każdy chce mieć znaczenie, każdy chce coś osiągnąć, pechowym trafem niektórzy zamiast wymordowania milionów współobywateli wolą opisać jakiś ważny problem. I teraz, kiedy próbuję jakkolwiek uzewnętrznić te problemy, które nie dają mi żyć, wiecznie prześladuje mnie poczucie, że do kogoś się w tej kwestii powinienem odwołać, z pewnością bowiem ktoś już na ten i każdy inny temat pisał. Jak się zastanowić, to nawet narzucają się pewne nazwiska, które znam z tekstów innych nazwisk (i nie podobało mi się to, co wyczytałem). Tyle, że żeby zrozumieć czyjś system należałoby przeczytać całość jego (jej) prac, jeśli założymy, że wspólnota autora oznacza wspólnotę myśli (nieco przestarzałe założenie). A oczywiście nikt nigdy nie zaczyna żadnej myśli, tylko odwołuje się do czyjejś. Łańcuch odwołań sięga aż do czasów starożytnych i odtworzenie go byłoby czynnością nie tylko nieskończenie żmudną, ale wręcz bolesną (moje doświadczenia z tekstami wskazują, że o ile w myśli dwudziestowiecznej trudno mi znaleźć jakiekolwiek fragmenty jednocześnie akceptowalne i istotne, o tyle w wiekach wcześniejszych staje się to zupełnie niemożliwe - ale to tylko wrażenie, które nigdy nie zostanie zweryfikowane, do tego bowiem musiałbym przeczytać absolutnie wszystko).

Jesteśmy zatem wszyscy skazani na gadanie w ciemno. Pewną metodą jest czytanie kanonu, ale w ten sposób uznajemy mądrość swoich poprzedników i ogólnie społeczeństwa, więc nie jesteśmy już uprawomocnieni do kwestionowania jej, co od zarania dziejów było racją istnienia ambitnego piśmiennictwa. Czyli kompletna dupa, drodzy państwo. Wychodzi na to, że trzeba zaakceptować możliwość nieświadomego plagiatu, odrzucić zaś możliwość ciągłości myśli.

Można natomiast badać świat współczesny, w różnych jego przejawach - tekstach, zachowaniach ludzi, poglądach wypowiadanych. Metoda zupełnie nienaukowa, pokazująca rzeczywistość ledwie partykularną, całkowicie nieodporna na subiektywność oglądu. Wyżej dupy nie podskoczysz. Jeśli jednak zgodzimy się na wady takiej metody, możemy wysnuć pewien obraz tego, co zostało w otaczającej nas rzeczywistości przyswojone, a co nie (nawet, jeśli zostało już powiedziane). Na takiej podstawie można próbować mówić to, według nas powiedzieć należy, ponieważ w rzeczywistości obserwowanej tego nie ma, a uznajemy to za potrzebne. Tu jednak kolejny pies pogrzebany - w ten sposób powtarzane do znudzenia będą idiotyczne poglądy, które raz za razem społeczeństwo będzie musiało odrzucać. Z większości perspektyw taki właśnie status muszą mieć moje wnioski. To jednak jedyny sposób, który widzę, by coś powiedzieć, a zatem dać sobie i światu szansę na rozwój. Bez tego cała cywilizacja nie ma żadnego sensu (z tym zresztą też nie, ale jest to mniej oczywiste, a może nawet... niestuprocentowe).

Oczywiście może ktoś powiedzieć: chrzanić teksty, dość już powiedziano, skupmy się na życiu lub coś w ten deseń (będę musiał osobnego posta poświęcić takim postulatom i antyhumanistycznym nawoływaniom, które gdzieś tam rezonują, zasłyszane lub implikowane, w mojej głowie), odpowiadam jednak: nie widzę żadnego usprawiedliwienia dla przedłużającej się egzystencji ludzi nie zajmujących się światem tekstów lub choćby myśli, ogólnie - nieposzukujących. Inna sprawa, że poszukiwania celu w wykonaniu innych osób, które obserwowałem, zrobiły na mnie bardzo przykre wrażenie. Jak służalcza rola literatury wobec systemu, tak też służalcza rola filozofii wobec życia (głównie - własnego). A jeśli niczego porządnego nie znajdziemy (prowitalne wymówki wszystkich znanych mi religii cały czas odrzucam z niesmakiem), to czym jesteśmy? Zwykłymi rozwiniętymi, inteligentnymi owadami, szarańczą, epidemią.


(...) one owady skupione są na trzech czynnościach, to jest jeden, konsumpcji, dwa, prokreacji i trzy, defekacji. - Autocytat.


PS.: Witkacy chyba nie był aż tak głupi, jakby to sugerował pobieżny opis jego filozofii. Ale co ja tam wiem.
PS2.: Ostatnio wymyśliłem, że jak zacznę się wymądrzać na tematy związane z rokiem osiemdziesiątym dziewiątym to będzie klasyczny przykład sytuacji patowej. Nikt nie będzie mógł mi przecież zamknąć ust, mówiąc, że mnie to wtedy nawet na świecie nie było. Z drugiej strony ja też nie mogę twierdzić, bym w tamym czasie był świadomym uczestnikiem życia politycznego.
PS3.: Greg, tego filozofa, co mi podrzuciłeś zamierzam poniekąd wbrew temu, co tu napisałem, poczytać, ale kolejka rzeczy, które mam do przeczytania jest bardzo długa, więc trochę mi to zajmie. I tak wielki postęp się wydarza, dzisiaj po raz kolejny udało mi się, w stanie wielkiego zmęczenia, przy wieczornym posiłku, czytać kluczowe dwudziestowieczne dzieło filozoficzne zamiast jakichś pierdół. Z umiarkowanym zrozumieniem nawet.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz