wtorek, 21 grudnia 2010

Przegląd informacyjno-publicystyczny, cz. 1.

Dr Andrzej Borowski (pracownik Instytutu Geologii i Antropologii Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie) zabłysnął kolejną już przebojową pracą naukową. Po szeroko dziś cytowanym doktoracie pt. "Formy prekambru a średniowieczne i renesansowe granice Polski" przyszedł czas na "Orykawalne podstawy przetrwania w Europie górnego paleolitu". Zachęcający tytuł nie myli - dzieło napisane jest przystępnym, ale profesjonalnym językiem, tezy zaś poparte solidną argumentacją. Osią lansowanej teorii orykawalnej są odkrycia archeologiczne dra Borowskiego, które kazały mu wysunąć tezę, że w paleolicie górnym, krótko po tajemniczym zniknięciu Homo neanderthalensis do Europy przybył - prawdopodobnie zza Uralu - kolejny podgatunek człowieka. Od dotychczasowych mieszkańców starego kontynentu różnił się nieznacznie budową głowy. Odrobinę mniejszy mózg, oczy oraz nos pozwalały na istnienie nieproporcjonalnie dużej i po małpiemu wysuniętej do przodu szczęki (oraz żuchwy), co pozwalało osiągnąć ponad dwukrotnie większą niż w przypadku autochtonów objętość jamy ustnej. Dlatego też "starszych" mieszkańców Europy roboczo nazwano Homo minorcavis, nowych zaś Homo maiorcavis (od łacińskiej nazwy jamy ustnej - cavum oris). Ta pozornie drobna różnica anatomiczna okazała się kluczowa - Homo maiorcavis był w stanie wepchnąć sobie do ust dwukrotnie więcej pokarmu, a przy użyciu siły zewnętrznej nawet trzykrotnie. Dzięki temu, odganiany od pokarmu przez różnego rodzaju zagrożenia, wziąć ostatni kęs, który pozwalał mu przeżyć cały następny dzień, gdy tymczasem Homo minorcavis owego dnia musiał umrzeć, jeśli nie udało mu się znaleźć innego pokarmu. Tak znacząco lepiej przystosowany do życia, Homo maiorcavis potrzebował jedynie kilku tysięcy lat na całkowite wytępienie Homo minorcavis z Europy oraz kolejnych kilku na zastąpienie go na większości globu. Na odległych wyspach niewielkie kultury Homo minorcavis utrzymywały się prawdopodobnie aż do okolic 5 tys. lat p.n.e.,  kiedy to siłowo lub pokojowo zostały wytrzebione przez Homo maiorcavis. Z tego wynika jasno, że to ten ostatni jest naszym faktycznym przodkiem i to właśnie jemu zawdzięczamy nieproporcjonalnie wielkie gęby oraz zaniżoną inteligencję. Dr Borowski podejrzewa również, że Homo maiorcavis cechował się większą ilością testosteronu niż jego konkurent, dzięki czemu - jako silniejszy i agresywniejszy - tępił go również aktywnie, poprzez napaści oraz zabójstwa.

*

Jak powszechnie wiadomo, jednym z głównych problemów świata są obecnie Chiny. Złośliwie udowadniając ekonomiczną wyższość totalitaryzmu nad ustrojem demokratycznym chińscy przywódcy grają na nosie całemu zachodniemu światu i pośrednio wspierają ruchy totalitarne, antyhumanitarne. Źródłem ich siły jest sztucznie utrzymywana bieda chińskiego społeczeństwa (jakby nie patrzeć ponad 1/6 ludzkości), co daje ogromną ilość taniej siły roboczej, która z kolei jest w stanie zalać wszystkie zachodnie rynki ogromną ilością kiepskiego, ale taniego towaru, efektywnie niszcząc przemysł krajów odbierających. Ów niespotykany efekt osiągnięto przez zwykłe połączenie siedemnastowiecznej zasady merkantylizmu z ustrojem totalitarnym. Innymi słowy, po epoce maoizmu chińscy przywódcy poszli po rozum do głowy stwierdzając, że inne rządy totalitarne upadły raczej z powodu słabej ekonomii niż niezgody obywateli na zbrodniczy reżim. Zaprowadzili więc w Chinach zbrodniczy reżim o ogromnej skuteczności gospodarczej. Tam, gdzie kto inny narzekałby na ogromną ilość gęb do wykarmienia, chiński rząd dojrzał możliwość przypieprzenia reszcie świata, a więc - relatywnie patrząc - wielkiego wzbogacenia państwa. No i teraz już nikt Chinom podskoczyć nie może. Jest jednak jedna siła we wszechświecie, która może pognębić chiński rząd, a jest nią chiński naród. Tylko że naród w swej masie jest biedny, słaby i umiarkowanie zadowolony, że ma pracę i może tak ostro dopieprzyć reszcie świata (kto by się z tego nie cieszył?). Żeby to zmienić trzeba uderzyć w główne narzędzie chińskiego rządu, czyli słabego yuana. Słaby yuan sprawia, że chińskie towary za granicą kosztują mniej, a więc są kupowane, dzięki czemu kapitał wędruje do chińskich rączek - oczywiście do rączek chińskich prominentów, zwyczajowo powiązanych z rządem. Teraz nagle państwa Zachodu się obudziły i każdy chce mieć słabą walutę, ale w demokratycznym państwie nie da się jej tak łatwo kontrolować. Ale chiński rząd też nie jest wszechpotężny i jeśli rynek będzie przeciw niemu, to przegra. Słyszałem opinie, że zrobił już praktycznie wszystko, co się da, by utrzymać słabego yuana. Czas więc zacząć działać, tak, żeby nobliści mogli odbierać swoje nagrody a ludzie mieć tyle forsy, ile sobie zarobią.
Pomysł prosty - inwestujmy w yuany! Waluta zdaje się solidna i wcześniej czy później musi pójść w górę. Mocno. Gdybyśmy (my - zwykli ludzie z oszczędnościami z całego świata) się zmówili i akumulowali yuany, zapewne mogłibyśmy przyspieszyć i wzmocnić upadek chińskiej gospodarki, a w perspektywie siły politycznej totalitarnych (lub, jeśli ktoś naprawdę chce się spierać, może i autorytarnych) Chin. Oczywiście trzeba by przejść przez paskudny okres tymczasowy, kiedy chiński rząd mógłby (i pewnie robiłby to) bezkarnie drukować walutę, nie powodując inflacji. Ale wtedy możliwości załatwienia go byłoby już więcej, i też dałoby się na tym zarobić.
W wielkim skrócie wydaje mi się, że kiedy yuan mocno zyska to chińskie społeczeństwo krótkotrwale się bardzo wzbogaci, a nieco bardziej długotrwale spotka się z falą bezrobocia. Oba czynniki powinny osłabić chiński rząd oraz być błogosławieństwem dla produkcji pozostałych krajów świata. A poza tym nasze zachodnie rynki i tak są wiecznie przeinwestowane i zawsze jest ryzyko, że pieprzną. Niby żółtki mają swoją bańkę spekulacyjną, ale ja wciąż wierzę w siłę totalitarnej gospodarki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz