czwartek, 4 marca 2010

Cudowne Wydarzenie Grzyba

Grzyba wiecznie prześladowali problemowie. Grzyb uciekał przed nimi jak tylko mógł, najczęściej w objęcia kolejnych problemów. Nie pozwalał sobie wejść na głowę, wchodzili mu więc na hipotekę i dzielili między siebie ów soczysty owoc. A Grzyb żył, starał się żyć tak jak tylko mógł, żywo: intensywnie i z dnia na dzień. Uważał się za wielkiego miłośnika życia (ja zaś powiedziałbym, że był mu zaprzedany bez reszty).
- Grzybciu mój, Grzybuniu – skomlała mu do ucha Maniuszka, istota bezgranicznie go kochająca. - Cóż ci leży na serduniu?
A na serduniu leżały Grzybkowi możliwości i konieczności. Zdobyć środki a unikać peryferii, przeżyć jeszcze choć jeden dzień jak król, lub przynajmniej jak człowiek. Jednak kłopotowie ścigali go coraz zawzięciej, głównie pod postacią wierzyciół. Matnia zamykała się i coraz bardziej wyraźniało widmo odpracowania wesołego życia. Przyszły dni, kiedy nawet Grzyb chodził strapiony; wyglądał wtedy prawie jak jego matka, zwana przez bliskich Grzybową Matką – kiedy on był jeszcze dzieckiem ona już przeczuwała, że nie będzie z niego ludzi. Ale ona też dała się zmylić, kiedy Grzybowi wszystko się udawało, kiedy rósł w siłę po malutkiej hossie jak grzyb po deszczu, który spadł na zepsute jedzenie. Wtedy wszyscy myśleli, że ten człowiek daleko zajdzie, że rozrośnie się do naprawdę potężnej pleśni. Był jak tysiące innych małych grzybków – młodych, prężnych, umiejących skutecznie wyssać potrzebne im substancje z dowolnego podłoża. A teraz Grzyb był ścigany i prześladowany, nie tylko przez fungicydów, ale przede wszystkim przez Wielką Pleśń i różnych pasożytów. Pocieszała go tylko porządna, domowa zupa grzybowa, przyrządzana mu przez Grzybową Matkę w każdy czwartek, kiedy to ją odwiedzał. Grzyba mógł uratować tylko cud.

I wydarzyło się coś cudownego, co uwolniło Grzyba od jego problemów, co pozwoliło mu zostawić w tyle dotychczasowe życie, dotychczasowe nadużycia i dotychczasową tożsamość. Wszystko to nagle przestało się liczyć. Nie był to jednak cud zrozumienia, ani tym bardziej cud życia, którego cudowność bywa zresztą ostatnio kwestionowana przez profesjonalne środowiska dyletanckie.
- Wolny on już, i nikt go nie ściga! - Mówiła przez łzy wzruszenia Maniuszka Grzybowej Matce, gdy donosiła jej o szczęśliwym wydarzeniu. - Już od jakiegoś czasu czułam, że tylko w ten sposób może mu się udać i chyba w jakiś sposób on też to zrozumiał.
- Aleś ty dobra, moje kochane dziecko – odpowiadała jej raz po raz Grzybowa Matka, również poruszona do pewnego poziomu.

Cudem, który uratował Grzyba był wcale nie tak rzadki Cud Zawału Serca, jeden z wielu możliwych rodzajów wspaniałego Cudu Śmierci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz