sobota, 6 lutego 2010

Chwila samozadowolenia

Przez półtora dnia byłem z siebie zadowolony. Dość odświeżające uczucie, potwierdziło część moich obaw co do wpływu aktualnych wydarzeń na całokształt mojego światopoglądu. A poza tym, przypomniałem sobie, jak to jest. Zacząłem rozważać nowy plan, który kosztowałby mnie kolejne lata życia, ale dałby szansę na zadekowanie się akademickie. Lub rozwiał nadzieje na nie. Powód samozadowolenia? Egzamin się powiódł. Pani doktor dała mi z niego ocenę powyżej maksymalnej, co oczywiście dziekanat przytnie do piątki, ale liczy się komplement i zachęta do pracy. A przyszły wyniki wcześniejszego, pisemnego, co do którego byłem już spokojny i okazało się, że zjebałem. Mogłem więc dokładnie zaobserwować niestabilność swojego umysłu. Tyle dobrego dla samooceny, że moją główną myślą w lepszych chwilach było: "teraz mogę mieć swoje depresyjne przemyślenia i nikt mi już nie zarzuci, że to przez niepowodzenia osobiste".

W sumie gdyby nie ty, Gregu, musiałbym wszystkie swoje posty zaczynać: "Kochany pamiętniczku...", ale cóż - po pierwsze, wiedziałem że tak będzie, założyłem to na początku, po drugie, głównym moim tu celem jest introspekcja i autoterapia, publiczność więc jest w dużej mierze zbędna. Po trzecie, trudno kogoś winić za taki stan rzeczy, ja sam bowiem nie lubię czytać długich i pełnych przemyśleń blogów (pomijając to, że w ogóle nie lubię blogów czytać) - cudze myśli wydają się takie proste i odtwórcze, zrozumiałe zatem, że i moje muszą tak wyglądać. Tym bardziej, że nie silę się zbytnio na jasny, zrozumiały język. Pewnie, osobiście uważam, że moje myśli są tymi innymi, na głębszych poziomach jestem przekonany, że to, co mówię, jest ważne, potrzebne i odkrywcze. A przynajmniej takie jest to, co mam do powiedzenia, w żaden bowiem sposób nie jestem już w stanie komukolwiek przedstawić swoich bardziej rozwiniętych myśli tak, by cokolwiek zrozumiał.

Ostatnio zauważyłem coś ciekawego. Kiedyś, gdy zdarzało mi się wejść na gadu gadu i dostrzec, że ktoś jest dostępny, odzywałem się niezależnie od tego, czy miałem coś konkretnego do powiedzenia, czy nie. Teraz nawet jak mam coś do powiedzenia, nawet jak ktoś czeka na moją odpowiedź, wolę poczekać aż zniknie i dopiero wtedy coś wysłać. Kiedyś muszę w końcu zamknąć wszystkie kanały komunikacji, które będę mógł i zostać stuprocentowym samotnikiem, bo póki co trochę się miotam. Nie wiem, czy powinienem wziąć się w garść i zacząć żyć, czy też odrzucić dyktat życia, wystąpić przeciw samolubności genów oraz w ogóle wszystkiemu, co normalne i ostatecznie zadeklarować się jako dziwak.

Co do natury, przeciw której uważam, że występuję - chodzi o naczelną zasadę, jaka rządzi istotami żywymi - nieustanna rywalizacja, walka o przetrwanie, życiowym celem - rozmnażanie się a dalej nieuchronność śmierci. Z ewolucyjnego punktu widzenia jakość jednostki mierzy się (tak by przynajmniej wynikało z mojej logiki) ilością jej potomstwa, które zdąży się rozmnożyć, zanim samo kopyrtnie. I stąd to nasze wieczne myślenie w aspekcie erotycznym, który maskujemy, ale tylko dla zwiększenia swoich szans. Mnie jednak nie satysfakcjonuje taki cel życiowy jak przepchnięcie się przed innych, żeby jak pierwszy dobrać się komuś do dupy. Mam naturalny odruch rywalizacji, ale go nie lubię i nie chcę mu wiecznie folgować. Tak samo z odruchem patrzenia na drugą płeć (ponieważ nie wydaje mi się to jedynie męską cechą) w kontekście rozrodczym, czyli seksualnym. A teraz druga strona: no ale co i po co w takim  razie robić? Zupełnie ignorować ludzką seksualność? Jako zalecenie jednostkowe może się to sprawdzić (wyrzuci wadliwe, przeintelektualizowane geny z ogólnej puli), jako system społeczny stanowiłoby bramę do wynaturzeń, co pokazała historia. Ściślej rzecz biorąc, tak się dzieje przy nakazie ignorowania swojej seksualności, a nakazy i zakazy ogólnie wydają się bramą do wynaturzeń i stąd cała masa paradoksów państwa prawa. Inna sprawa, że  chyba jeszcze nie powstał taki system, którego inteligentny idiota nie wykorzystałby na cele swoich samolubnych genów. Czy zatem iść w drugą stronę i, jak Osho (tak by wynikało z tej połowy jednego jego tekstu, którą zdążyłem przeczytać), znaleźć legitymizację dla gustowania w ziemskich rozkoszach? Ale to system, który z taką samą łatwością jest wykorzystywany przez inteligentnych (a często i nieinteligentnych) idiotów. Jeśli faceta (Osho) interpretować przychylnie, można też podciągnąć drania pod w miarę neutralny (albo raczej centralny, nie wychylający się w żadną stronę) stosunek do seksualności - wydaje się być w tym trochę tego, co wcześniej próbowałem wyłożyć.
No cóż, odpowiedzi oczywiście nie mam takiej, która pogodziłaby sterującą nami potrzebę życia (a więc i prokreacji) - jestem pewien, że przede wszystkim pod kątem przydatności w takim egoistyczno-pragmatycznym zakresie oceniamy różne poglądy. Tylko te przydatne mogą być normalne. I tak chyba musi być, głupie zwierzę (w tym człowiek) przede wszystkim chce żyć i prokreować. Nawet ja. Rysuje się tu więc ostry konflik na klasycznej osi podziału góra-dół, umysł (dawniej dusza)-ciało, rozum-popędy. Podział idiotyczny, wszystko to jest oczywiście w umyśle, zaznaczam tylko, że niektórym ludziom dawniej też mogło o coś podobnego chodzić, tylko że z różnych względów nie mogli tego tak ująć (przede wszystkim dlatego, że byli za głupi :) ). Może to również być moralistyczny (nie oznaczający moralizowania, ale szukanie korzeni oraz celów moralności) idealizm vs egoistyczny pragmatyzm. Bo prokreować się chce, tylko dokąd ma nas to zaprowadzić? Jak pomyślę o wszystkich istnieniach, które w tej chwili robią coś, co tak naprawdę ma je doprowadzić do prokreacji, jak się przepychają, jak próbują, to ogarnia mnie rozdrażnienie. Chyba nie wyśpię się, dopóki będzie życie na Ziemi.

2 komentarze:

  1. Więcej miłości do samego Siebie! Mniej filozuj, więcej bzykaj... ;]]]]] (miała być złośliwość to jest)

    OdpowiedzUsuń
  2. A tak poważnie: można patrzeć na życie, świat w aspekcie walki, walki o przetrwanie i rozmnożenie się, ale nie trzeba. Można dostrzec też inne aspekty rzeczywistości. Według mnie życie jest jeszcze czymś więcej poza walką. Jest taki koleś, między innymi filozof, który nazywa się Ken Wilber, jest twórcą integralnej teorii świadomości(Integralna teoria wszystkiego - ciekawe, poczytaj). Szukał on wspólnych punktów różnych nauk. Mówił on analogii pomiędzy rozwojem świadomości człowieka jednostki i ludzkości. Poziomem drugim świadomościu z ośmiu sformułowanych przez niego jest właśnie postrzeganie życia jako walki. Jego teorie są inspirujące.

    OdpowiedzUsuń